szych parafianek, którą już zapewne opłakiwaliście, jako zgubioną, Łucya Mondella, znalazła się, jest tu, jest w pobliżu, w domu tego oto najlepszego mego przyjaciela, w jego więc towarzystwie z jedną jeszcze kobietą, którą zaraz tu przyśle miejscowy proboszcz, polecam wam udać się po nią, po tę waszę owieczkę i przywieść ją tutaj.
Don Abbondio, chociaż najusilniéj się starał ukryć niezadowolenie, a raczéj niepokój i strapienie, których doznał na taką nowinę, na takie zlecenie, czy też rozkaz, nie potrafił jednakże tego dokazać. Wszystkie te uczucia odbiły się na jego twarzy, a nie mając już siły do nadania jéj innego wyrazu, uznał za najlepsze pochylić głowę na piersi, jakby na znak posłuszeństwa. A po niejakim czasie podniósł ją znowu na chwilę po to tylko, aby oddać głęboki pokłon Nienazwanemu i przesłać mu błagalne, nieśmiałe spojrzenie, które zdawało się mówić: — panie, jestem w twoim ręku; miejże litość nade mną! parce subjectis.
Kardynał zapytał go następnie o rodzinę Łucyi.
— Zdaje mi się, że oprócz matki, z którą mieszkała, nie ma innych bliskich krewnych — odpowiedział don Abbondio.
— A taż jéj matka, czy się teraz w waszéj wiosce znajduje?
— Tak, proszę waszej pasterskiéj mości.
— Ponieważ — mówił daléj Fryderyk — ta biedna dziewczyna nie będzie mogła zaraz do domu powrócić, sądzę więc, iż widzenie się z matką niemałą-by jéj przyniosło pociechę, dlatego zatém w razie, gdyby miejscowy proboszcz nie powrócił, zanim udam się do kościoła, będę was prosił, abyście z łaski swojéj powiedzieli mu, żeby się postarał o jakiś wóz, lub o jakiegoś osiołka i posłał roztropnego człowieka po tę kobietę. Niech ją tu zaraz przywiezie.
— A gdybym ja sam po nią pojechał? — rzekł don Abbondio.
— Nie, nie, prosiłem was o inną przysługę — odpowiedział kardynał.
— Bo to ja myślałem — odezwał się znowu don Abbondio — że może lepiéj byłoby, abym ja sam matkę zawiadomił. To kobieta niezmiernie czuła... wrażliwa... gdyby ktoś, kogo już zna, mógł ją uprzedzić, powoli, umiejętnie, ostrożnie... Bo tak, gotowa się przerazić, i...
— I dlatego właśnie — przerwał kardynał — proszę, abyście to wszystko powiedzieli proboszczowi; on się już postara o roztropnego człowieka, wy zaś możecie być potrzebniejsi gdzie indziéj. — Miał wielką ochotę powiedzieć mu przytém: ta biedna dziewczyna potrzebuje teraz bardziéj jeszcze, niż jéj matka, widzéć jakąś twarz znajomą, jakąś osobę pewną, po tylu godzinach spędzonych
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/51
Ta strona została przepisana.