Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/57

Ta strona została przepisana.

cenie... jeżeli to jeszcze prawda, że się nawrócił! Tymczasem ja mam to wypróbowywać na sobie!.. Na to już niema rady, skoro się kto urodzi z tak przyjemném usposobieniem, to będzie już aż do śmierci dziwy wyprawiał. Czyż-to nie lepiéj przez całe życie być porządnym człowiekiem, ot, chociażby takim, jak ja naprzykład? Ale gdzież tam! Najprzód ćwiertować, rąbać, zabijać, niszczyć, mordować!.. Oj! biada mi, biada!.. A potém nowe zamieszanie dlatego, aby pokutę odprawiać. Mojem zdaniem, pokutę najwłaściwijé jest odprawiać we własnym domu, cicho, spokojnie, bez tych wszystkich przyborów, nie naprzykrzając się nikomu, nie zakłócając spokoju bliźnim. A jego pasterska mość kardynał zaraz z otwartemi ramionami, zaraz: mój przyjacielu, mój drogi przyjacielu! I patrzy nań i słucha go tak, jakby on co najmniéj był jaki święty, który będzie cuda czynił! A z całą tą sprawą? Tak odrazu szach, mach, już postanowił, już się jéj rękami i nogami uchwycił; wydaje rozkazy, posyła ludzi: ty w jednę stronę, ów w drugą, a żwawo, a piorunem... U nas, moi państwo, takie rzeczy nazywają się nierozwagą. I tak po prostu, nie biorąc żadnego zastawu, oddać mu w ręce biednego proboszcza! To już się u nas nazywa postawić na kartę człowieka. Taki biskup, taki święty biskup, powinienby przecie jak źrenicy w oku strzedz swych proboszczów. Nieco spokoju, odrobina rozwagi, trochę litości, zdaje mi się, że to i ze świętością dałoby się pogodzić... A gdybyż-to miały być tylko pozory? Któż może odgadnąć wszystkie zamysły łudzi, a zwłaszcza takich ludzi, jak ten? I pomyśléć sobie, że to ja muszę z nim jechać, jechać do niego! O! w tém może być jakaś piekielna intryga! Oj! biada mi, biada! Wolę już o tém nie myśléć. A taż nowa awantura z ową Łucyą? Czyżby się miał porozumiéć z Don Rodrigo? O! cóż to za ludzie, co za ludzie! Ale przynajmniéj rzecz byłaby jasna. Jak-że on ją dostał w swoje łapy? Któż-to zgadnie? Jestto tajemnica między nim a kardynałem; a mnie, mnie, którego w tak przyjemną wyprawili drogę, nie mogli nawet ani słówka o tém powiedziéć. Wprawdzie mało mnie cudze sprawy obchodzą, ale skoro już raz ktoś swoję skórę naraża, to oczywiście ma prawo dowiedziéć się, za co i po co. Gdyby tu chodziło naprawdę tylko o zabranie téj biedaczki, no, to jeszcze pół biedy; chociaż Bogiem a prawdą i sam najwyborniéj potrafiłby ją odwieźć; a zresztą jeżeli jest istotnie tak nawrócony, jeżeli stał się świętobliwą osobą, to po cóż ja mu potrzebny? Ach! jakiż w tém zamęt! jaki zamęt! No, nie myślmy już o tém. Dałby to Bóg, abym się mylił! Wprawdzie nie lada to udręczenie dla mnie, nie lada fatyga, ale cierpliwości! Mniejbym nawet dbał o to ze względu na tę biedną dziewczynę, boć to i jjé także musi być słodko! Bóg wie, ile wycierpiała! Żal mi