Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/70

Ta strona została przepisana.

powołania i że gdyby się był poświęcił nauce zamiast tylu innych!.. Z tém wszystkiém jednak była-to najpoczciwsza dusza pod słońcem — Znajdował się wówczas w domu, gdy proboszcz przyszedł prosić jego żony, aby wzięła udział w owéj miłosiernéj wyprawie i nietylko że się zgodził odrazo na jéj podróż, ale pewnieby i sam ją jeszcze był namawiał, gdyby tego zachodziła potrzeba. A teraz, kiedy uroczyste nabożeństwo, a głównie kazanie arcybiskupa podniosły, że tak powiem, wszystkie dobre strony jego duszy, wracał do domu z wielkim pośpiechem, a zarazem z pewnym niepokojem, chcąc się co najprędzéj dowiedziéć, jak tam poszła cała ta wyprawa i pragnąc gorąco znaléść już u siebie ocaloną dziewczynę.
— Patrz, patrz — powiedziała kobieta do wchodzącego męża, wskazując na Łucyą, która zarumieniwszy się mocno, wstała i zmieszana, jąkając się, zaczęła przepraszać... Lecz on, zbliżając się do niéj z oznakami wielkiéj radości, przerwał jéj, mówiąc:
— Witajcie nam, witajcie! Radzi wam jesteśmy z całéj duszy. Błogosławieństwo boże przynosicie temu domowi. Jakże mnie to cieszy, że was tu zastaję! Już to ani na chwilę nawet nie, wątpiłem, że wszystko się skończy jak najlepiéj, bo wiem przecie, że każdy cud boski jest doskonały, zupełny, ale cieszy mnie to, że w moim domu mogę was powitać. Ileż musieliście tam wycierpiéć! A jednakże i to szczęście niemałe, żeście doznali takiego cudu!
Nie sądźcie jednak, aby on jeden tylko, dlatego, że czytywał Żywoty Świętych, uważał to zdarzenie za cud boski; w całém miasteczku, w całéj okolicy przez długie i bardzo długie lata, dopóki tylko pamięć o tym wypadku przetrwała, nikt mu innéj nazwy nie dawał. Bo téż co prawda stał się on, w skutek rozmaitych dodatków i przeróbek, istnym cudem i trudno już go było inaczej nazywać.
Następnie zbliżając się zwolna, nieznacznie ku żonie, która zdejmowała właśnie kociołek z łańcucha, krawiec zapytał ja półgłosem:
— No, jakże tam, czy wszystko dobrze poszło?
— Wybornie; potém ci opowiem.
— A tak, tak, potém, wolnym czasem.
Za chwilę gosposia już obiad podała; podeszła do Lucyi, wzięła ją za rękę, poprowadziła do stołu, posadziła i oddawszy skrzydło od owego kapłona, położyła je przed nią na talerzu, zapraszając najserdeczniéj wraz z mężem znękaną i zakłopotaną biedaczkę, aby jadła. Zaraz po pierwszych kęskach poczciwy krawiec zaczął opowiadać z wielkiém przejęciem o wypadkach dnia dzisiejszego, wśród gwaru i ciągłych zapytań dzieciaków, które rzeczywiście widziały zbyt wiele pięknych i niezwykłych rzeczy, aby mogły przez czas dłuższy pozostać jedynie w roli słuchaczów. Opisywał uroczyste