nabożeństwo, potem przeskakiwał odrazu do cudownego nawrócenia, lecz tém, co na nim uczyniło najgłębsze wrażenie i tém, do czego wracał najczęściéj, było kazanie kardynała.
— Widziéć go przed ołtarzem — mówił — widziéć osobę tak znakomitą, jakby jakiego zwyczajnego proboszcza...
— A jaką złotą czapkę miał na głowie!.. — zawołała jedna z dziewczynek.
— Cicho bądź! Pomyśléć tylko, powiadam, że taka znakomita osoba, taki uczony człowiek, bo wszyscy to wiedzą, że przeczytał tyle książek, ile ich tylko jest na świecie, a tego przecież nikt jeszcze nie doczekał, nawet w Medyolanie; otóż pomyśléć tylko sobie, że on potrafi wypowiadać najmędrsze rzeczy tak, iż je każdy zrozumie odrazu....
— I ja zrozumiałam — przerwała mu druga dziewczynka.
— Cicho bądź! mówię ci. Cobyś tam miała zrozumiéć?
— A zrozumiałam, że tłómaczył Ewangielią zamiast księdza proboszcza.
— Cicho! Więc nie mówiąc już o tych, którzy coś umieją, bo tacy muszą zawsze wszystko zrozumiéć, ale nawet i głowy zakute i nieuki zupełne nic nie stracili z jego kazania. A spytajcie ich teraz, co mówił? Kaźcie im powtórzyć jego słowa? Tak, nie potrafią, nie powtórzą ani jednego, ale to jeszcze nic nie dowodzi: tu, w sercu, czują je, tu mają całe kazanie. A jak mówił! Jak mówił! Choć go ani razu po imieniu nie nazwał, każdy czuł jednak, że ma na myśli tego człowieka! A zresztą, aby to zrozumiéć, dość było na niego spojrzéć. Łzy miał często w oczach! Tak!.. I wówczas wszyscy zaczynali płakać...
— To prawda, to prawda — zawołał chłopak — ale dlaczego to nie wszyscy płakali jak dzieci?
— Cicho, nie przeszkadzaj! A jest tu przecie niemało serc zatwardziałych w naszéj okolicy! Potém dowiódł jasno i wyraźnie, że choć Bóg dotknął nas klęską głodową, trzeba jednak błogosławić Jego święte Imię i wszystko cierpliwie znosić i robić, co można, wspierać się wzajemnie, dzielić się z bliźniemi i nie upadać na duchu, bo nie to jest nieszczęściem, gdy kto ubogi, ale to, gdy grzeszny. A czyż to nie pięknie powiedział? Bo i sam żyje jak ubogi człowiek i sam sobie od ust odejmuje, aby zgłodniałych nakarmić, on, któryby mógł żyć jak król! Ach! błogo to człowiekowi, gdy go słuchać może! Nie jest on takim, jak tylu innych, którzy powiadają: czyńcie to, co ja mówię, a nie czyńcie tego, co ja robię. A potmé dowiódł również i tego, że nietylko panowie, ale i każdy człowiek, który ma z czego żyć, powinien dopomagać uboższym od siebie.
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/71
Ta strona została przepisana.