Potém, zwracając się do gospodyni i do gospodarza, którzy zaraz się zbliżyli ku niemu, ponowił podziękowania, uprzednio już im przez proboszcza przesłane, i zapytał ich, czyby nie zechcieli jeszcze i na tych parę dni dać schronienie niespodzianym tym gościom, których Bóg im zesłał.
— O! tak, panie — odrzekła kobieta, a wyraz éj twarzy i dźwięk głosu mówiły daleko więcéj, niż ta sucha odpowiedź, wydobywająca się z gardła, ściśniętego przez wzruszenie i pomieszanie. Lecz mąż jéj będąc w stanie niezwykłego podniecenia w skutek owego zaszczytu, który na dom jego spłynął, i chcąc godnie wystąpić przed tak znakomitą osobą, starał się z pośpiechem i z niepokojem wynaléść jakąś piękną i wzniosłą odpowiedź. Zmarszczył czoło, podniósł oczy, zacisnął usta, napiął łuk mądrości, (mówiąc stylem kwiecistym), szukał, szperał, poczuł w swéj głowie starcie się gwałtowne jakichś oderwanych myśli, jakichś słów bez związku, a tu czas naglił, kardynał skinął głową, jakby już sobie wytłomaczył owo jego milczenie; biedny człowiek otworzył usta i rzekł: — a pewno! i — i nic więcéj nie mógł już wymyśléć. Smutna ta okoliczność, nie tylko że go przeraziła i pognębiła na razie, ale i potém, w ciągu życia całego truło mu wspomnienie tego wielkiego zaszczytu, który go spotkał. Ileż-to razy, gdy sobie o tém przypomniał, gdy przeniósł się myślą do owéj chwili, cisnęło mu się wówczas do głowy, jakby na złość, tyle wyrazów, z których każdy zdawał mu się daleko wymowniejszym, niż owo utrapione: a pewno! lecz, jak mówi stare włoskie przysłowie, del senno di poi ne son piene le fosse! (rozumem poniewczasie napełnione są rowy).
Kardynał odszedł, mówiąc: — Pokój temu domowi.
Wieczorem zapytał Fryderyk proboszcza, w jaki też sposób dałoby się wynagrodzić najlepiéj temu człowiekowi nie bogatemu zapewne, owę gościnność, która, zwłaszcza w tak ciężkich czasach, musiała mu nie mało kosztu przyczyniać. Proboszcz odpowiedział, iż rzeczywiście dochód z rzemiosła i z niewielkiego kawałka ziemi, który posiadał ów poczciwy krawiec, zaledwieby mógł wystarczyć mu jako-tako w tym roku na opędzenie potrzeb własnéj rodziny, ale, że mając zapasy z lat zeszłych, należał teraz do najzamożniejszych ludzi w mieścinie, skutkiem więc tego był w możności uczynienia czegoś i dla innych, co téż, jak w obecnym wypadku, czynił z całego serca; i że zresztą, nie byłoby nawet sposobu uprosić go, aby przyjął za to jakiekolwiekbądź wynagrodzenie.
— Niezawodnie — powiedział kardynał — musi miéć dłużnków, którzy nie są w stanie mu zapłacić?
— Oj! co to, to prawda! — odrzekł proboszcz: — niech-no
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/79
Ta strona została przepisana.