tylko wasza pasterska mość raczy pomyślić: biedni ci ludziska płacą mu za jego robotę tém, co sami zarobią, a tu nieurodzaj nic prawie nie zebrali z pola; głód, więc każdemu ciężko...
— A więc — powiedział Fryderyk — w takim razie biorę na siebie wszystkie te długi, a was będę prosił o dowiedzenie się od niego ile Wynoszą i o ich zapłacenie.
— Zapewne będzie to dość spora sumka.
— Tém lepiéj, a niezawodnie nie brak tu i takich potrzebujących, którzy nie mają długów dlatego tylko, że już nie znajdują nikogo, ktoby chciał im pożyczyć?
— O, i bardzo wielu jest takich, niestety! Robi się, co można, ale czyż podobna wszystkiemu zaradzić, zwłaszcza w takich ciężkich czasach?
— Niech więc ów krawiec zaopatruje ich w ubranie, a was, jeżeli łaska, będę znowu prosił, abyście mu za to płacili i to dobrze płacili. Pieniądze zostawię. Wprawdzie, w tym roku, każdy grosz użyty na co innego, niż na chleb, zdaje mi się zmarnowanym i jakby ukradzionym, ale tu zachodzi wyjątkowy wypadek.
Niepodobna nam zakończyć opisu tego dnia pamiętnego, bez opowiedzenia, chociażby tylko pobieżnie, o tém, jak jego resztę spędził Nienazwany.
Tą razą zanim jeszcze wjechał do doliny, wieść o jego nawróceniu się już go tam poprzedziła i rozeszła się szybko, wywołując zamieszanie, niepokój, szepty i przerażenie ogólne. Pierwszym brawom, czy też sługom (bo to na jedno wychodzi), których napotkał, kazał iść za sobą, z następnemi tak samo postąpił. Szli więc wszyscy za panem, posłuszni jak dawniéj, chociaż dręczeni wielkim niepokojem, aż wreszcie cały ten orszak, zwiększający się ciągle, przybył przed zamek. Nienazwany skinął na tych, którzy stali w bramie, aby się przyłączyli do reszty służby, wjechał na pierwszy dziedziniec, zatrzymał muła w jego środku i głosem potężnym wydał swój zwykły okrzyk, okrzyk, na który pośpieszał zawsze każdy, kto tylko mógł go usłyszéć. W jednéj chwili wszyscy ci, którzy byli rozsypani w różnych częściach zamku, nadbiegli na ten głos i stanąwszy obok tych, którzy już byli zebrani, zwrócili oczy na pana.
— Macie iść wszyscy do wielkiéj sali i tam czekać na mnie — powiedział Nienazwany, i patrzył ze swego wierzchowca, jak wszyscy ciągnęli ku drzwiom zamkowym, a kiedy już ani jeden z nich nie pozostał, zsiadł z muła, sam go zaprowadził do stajni i udał się tam, gdzie na niego czekano. Pojawienie się jego przerwało od razu gwar przyciszony, który się tam rozlegał; wszyscy
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/80
Ta strona została przepisana.