po latarkę, obszedł, jak zwykle, dziedzińce, kurytarze, sale, obejrzał wszystkie drzwi i bramy i przekonawszy się wreszcie, że cisza i spokój zaległy już zamek, udał się i sam na spoczynek. I zasnął, tak, zasnął, bo mu się spać chciało.
Dotychczas nigdy jeszcze nie miał, chociaż ich całe życie sam sobie szukał, tylu spraw trudnych i naglących zarazem, a jednak pomimo to, spać mu się chciało. Zgryzoty, które mu zeszłéj nocy usnąć nie dały, nie tylko że się nie zmniejszyły, ale przeciwnie, wzmogły się nawet i stały się bardziéj jeszcze dokuczliwe, a jednak, spać mu się chciało! Cały ów dotychczasowy stan rzeczy, ów rodzaj niepodległego państwa, w którem on sam jeden tylko rządy sprawował, to, co wznosił przez tyle lat, z takim trudem, to, czego dopiął wreszcie, dzięki swéj niesłychanéj odwadze i wytrwałości, wszystko to sam dzisiaj zachwiał kilku słowami, podkopał ślepe posłuszeństwo sług swoich i tę ich gotowość na każde jego skinienie, tę ich wierność iście żołnierską, na któréj od tak dawna nawykł polegać; stworzył sobie tysiące zawikłań i kłopotów z tychże samych środków, które mu dotychczas najskuteczniéj do osiągnięcia jego celów służyły; rozstrój i zamieszanie w dom swój wprowadził; a jednak spać mu się chciało! Udał się więc do swego pokoju, zbliżył się do tego łóżka, które zeszłéj nocy było dla niego łożem ciernistém i ukląkł przed niém, aby się pomodlić. I rzeczywiście, w jakimś dalekim zakątku swéj pamięci, odnalazł niebawem modlitwy, których go kiedyś, w dzieciństwie, uczono; zaczął je odmawiać; a te wyrazy uśpione od tak dawna tam, gdzieś na dnie duszy, budziły się teraz, wybiegały na usta i płynęły, jak fala za falą. Dziwne, nie dające się opisać uczucia ogarnęły go przytém: jakaś błogość, wywołana powrotem do nawyknienia dzieciństwa; gorycz i ból na myśl o téj strasznéj przepaści, którą się odgrodził od owych lat niewinnych, dręczące, gorączkowe pragnienie odpokutowania przeszłości, zbliżenia się, choć w części przynajmniéj, do owéj niewinności, do któréj wrócić już nie mógł, a także żywa wdzięczność i ufność w miłosierdzie boże, które zdołało przywieść go do tego upragnionego stanu i które dało mu już tak oczywiste dowody, że chce go ratować. Potém wstał, położył się do łóżka i usnął natychmiast.
Tak się zakończył ów dzień, tak sławny jeszcze podówczas, gdy nasz nieznany autor pisał swój rękopism, a dziś, gdyby nie to jego świadectwo, nic zgoła, a przynajmniéj żadne szczegóły do nas-by o nim nie doszły, bo u Ripamontiego i Rivoli, z których wyżéj przytoczyliśmy parę wyjątków, znajdujemy tylko, że ów tyran, po rozmowie, którą miał z Fryderykiem, odrazu, cudownie i na stałe odmienił swe życie, a jakżeż mało znajdzie się takich, którzyby
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/83
Ta strona została przepisana.