ratować, cały ten harmider! tyle ślicznych komplimentów! Ale to zwierzchnicy; oni zawsze i we wszystkiém mają słuszność. Taki już mój los, że od każdego musi mi się coś oberwać, nawet od świętych. — I rzekł: — Zawiniłem; czuję sam, że zawiniłem; ale cóż miałem począć w tak trudnych okolicznościach?
— Jak-to jeszcze mnie o to pytacie? Czyż wam tego nie powiedziałem przed chwilą? A nawet czy potrzebowałem mówić wam o tém? Kochać, mój synu, kochać i modlić się: oto, co powinniście byli uczynić. Wówczas poznalibyście, że złość ludzka może wprawdzie grozić, może nawet groźby wypełniać, lecz że rozkazywać nie jest w jéj mocy; złączylibyście, podług prawa bożego, to, co człowiek chciał rozłączyć; spełnilibyście nad tém dwojgiem niewinnie prześladowanych święty obrządek, którego spełnienia słusznie mogli się od was domagać, i bylibyście czyści przed Panem i wolni od wszelkiéj odpowiedzialności, wyprowadziwszy ich na drogę, na któréj Opatrzność Boska samaby już daléj krokami ich pokierowała, gdy tymczasem teraz, odmówiwszy im tego dobrodziejstwa, na was i tylko na was samych spada odpowiedzialność za wszystkie następstwa takiego czynu, o! i jakże straszne następstwa! Ale może nie mieliście znikąd pomocy? może wszystkie drogi ratunku były dla was zakryte, kiedy chcieliście je wynaléść, kiedy obmyślaliście sposób wyratowania tych dwojga i siebie? Okazało się przecież, że ci nieszczęśliwi, gdybyście ich tylko chcieli ślubem połączyć, samiby się postarali o zabezpieczenie się od prześladowań tego możnego pana, że byli gotowi opuścić te strony i że sobie już zgóry obmyślili miejsce schronienia. Ale pomijając nawet tę okoliczność, jakże wam na myśl nie przyszło, że macie przecie zwierzchnika, zwierzchnika, który oczywiście nie miałby prawa karcić was dzisiaj za to, żeście nie spełnili waszych obowiązków, gdyby nie miał również możności i obowiązku dopomagania wam w ich spełnieniu? Dlaczego nie przyszło wam na myśl zawiadomić waszego biskupa o tmé, że niegodziwość i przemoc ludzka chce wam zabronić spełnienia waszych powinności?
— Słowo w słowo rady Perpetui — myślał ze złością don Abbondio, który wśród tych napomnień kardynała miał ciągle w pamięci owych brawów i samego don Rodriga, który przecie zdrowo i cało dotąd chodził po świecie i lada dzień mógł się tu zjawić hardy, tryumfujący i wściekły z gniewu. A pomimo że powaga, wobec któréj teraz się znajdował, że ta postać, ta mowa przejmowały go wstydem i co więcéj pewnym nawet strachem, strach ten jednak nie był tak wielki, żeby aż całkiem nim zawładnął lub myśli jego zmusił do uległości; bo w głowie jego tkwiło przedewszystkiém to, że
Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 02.djvu/99
Ta strona została przepisana.