współcześni tego nie dostrzegali. Ludzie należący do klas wyższych, zwykle z trudnością rozumieją, co się dzieje w duszy ludu. Wychowanie i tryb życia rozdzielają ich dostatecznie. Lecz jeśli rozdział dochodzi do tego stopnia, że prawie nie mają już spraw, interesów i ciężarów wspólnych, zasłona dzieląca ich staje się nieprzejrzaną. Mogą żyć obok siebie przez całą wieczność, nie rozumiejąc się wzajemnie. Godną uwagi jest owa dziwna nietroskliwość, w jakiej żyły wyższe klasy Francyi w chwili, gdy zaczynała się Rewolucya; ciekawem jest słyszeć, jak mądrze rozprawiali z sobą o cnotach ludu, o jego łagodności, przywiązaniu i niewinnych zabawach w wilię 93 roku.
Wypada tu zatrzymać się, aby wykazać, jak po przez wszystkie te drobne fakty snuje się jedno z największych praw rządzących społecznościami ludzkiemi.
Szlachta francuska odsuwa się uporczywie od innych klas, pozbywa się obowiązków swych względem państwa, a zdaje się jej, że będzie w stanie utrzymać swoję dawną wspaniałość; lecz niebawem jakaś niemoc tajemnicza ją ogarnia; ubożeje ona, w miarę jak mnożą się jej przywileje. Przeciwnie, burżuazya, z którą szlachta tak niechętnie się łączyła, bogaci się i oświeca ze szkodą dla szlachty. Szlachta nie chciała mieć współobywateli ani sprzymierzeńców w mieszczanach; znajdzie w nich współzawodników, nieprzyjaciół, a w końcu panów. Obca siła odebrała szlachcie przewodnictwo nad jej wasalami, lecz ponieważ zachowała przywileje pieniężne i honorowe, zdaje się jej, że nic nie utraciła. Istotnie, są jeszcze ludzie, których w aktach rejentalnych nazywają wasalami lub ich poddanymi. Lecz w rzeczywistości jest ona