wość; wierny w przyjaźni, obdarzający bez rachuby, dla kobiet miał wzgardę mężczyzn ze Wschodu, złożoną z pobłażania i grzeczności. Z tych co tam przychodziły, pociągnięte jego znacznym majątkiem i wesołą fantastycznością otoczenia, żadna nie mogła się pochlubić, iż była kochanką jego dłużej niż dzień jeden.
— Jednakże to dobry człowiek... — dodała Egipcyanka i nagłym wykrzykiem: — oto pański poeta!... — przerwała swe objaśnienia.
— Gdzie?
— Przed nami... ten wiejski pan młody...«
Młodzieniec z rozczarowaniem wyrzekł: „O!“ To jego poeta! Ten jegomość gruby, spotniały, świecący się, niezgrabny, w przypinanym kołnierzyku z dwoma śpiczastemi końcami i w kwiecistej kamizelce à la Jennot“... Nasuwały mu się na pamięć rozpaczliwe wykrzyki z „Livre d’amour“, z książki, którą zawsze czytywał z lekką gorączką i bezwiednie wypowiedział głośno:
Ażeby ożywić dumny marmur twego ciała
O Safo, oddałem wszystką krew z mych żył...
Obróciła się żywo, brząkając barbarzyńskiemi błyskotkami i zapytała: