Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/018

Ta strona została skorygowana.

— Co pan mówisz?
Były to wiersze Gournerie’go; zadziwił się, że ona ich nie zna.
— Nie lnbię wierszy... — odpowiedziała krótko i stojąc ze ściągniętą brwią, przyglądając się tańcom, nerwowo gniotła piękne kwiaty liliowe, co się przed nią zwieszały.
Naraz, zadając sobie widoczny gwałt, rzekła: „dobrej nocy“ i znikła.
Biedny Piferaro zaląkł się: „Co jej jest? Com ja jej powiedział?...“ Szukał w mózgownicy, lecz nie znalazł nic, prócz tego, że dobrze byłoby pójść spać. Melancholicznie podniósłszy z ziemi swą kobzę, powrócił do sali balowej, nietyle zmieszany odejściem Egipcyanki, co tłumem, poprzez który wypadało mu przeciskać się ku drzwiom.
To poczucie, że on maluczki znajduje się pośród tylu znakomitości, czyniło go jeszcze mniej śmiałym. Tańce już ustawały, tylko kilka par, tu i owdzie walcowało zapamiętale przy zamierającej muzyce, a pomiędzy niemi Caoudal okazały, olbrzymi, z głową wzniesioną do góry, wirował z małą pończoszniczką, unosząc ją w ramionach, obrośniętych rudym włosem.