Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/029

Ta strona została skorygowana.

— Idźmy, — rzekła ze śmiechem, — przypomni mi to czasy mojej nędzy...
Znała więc nędzę.
Poomacka przesunęli się pośród łóżek ustawionych w wielkiej otynkowanej izbie, gdzie się lampka paliła w niszy. Przytuleni do siebie, całą noc tłumili swe pocałunki i śmiech, słuchając chrapania i stękania znużonych towarzyszów, których kapoty i ciężkie obówie od pracy, ocierały się o jedwabną jej suknię i buciki paryzkie.
O świcie, odsłoniła czyjaś ręka otwór u dołu szerokich drzwi; smuga białego światła padła na łóżka i ziemię ubitą, a ochrypły głos zawołał: „Hej, wstawajcie!...“ i wśród ciemności, co znowu zaległy stodołę, powstał ruch leniwy, powolny, zaczęto ziewać, przeciągać się, kaszlać, jak to zwykle bywa, gdzie się ludzie ze snu budzą. Nareszcie, jeden po drugim, wyszli ztamtąd limuzyjczycy, ociężale i w milczeniu, nie domyślając się, że spali w pobliża pięknej dziewczyny.
Po ich wyjściu, wstała i ona, włożyła suknię po ciemku, skręciła na prędce włosy i rzekła: „Zostań tu... ja zaraz wrócę...“ i wróciła po