— Zawsze to samo? — zapytał Déchelette, witając uśmiechem manię przyjaciela.
— Mój drogi, nie śmiej się... Wszystko co mam, czem jestem, medale, krzyże, Instytut, rozgłos, oddałbym za te włosy i cerę słoneczną... — Zwróciwszy się potem żywo do Gaussina, rzekł:
— A Safo, cóżeś z nią zrobił?... Jakoś jej nie widać.
Jan wytrzeszczył oczy, nic nie rozumiejąc.
— Już nie żyjecie z sobą? — zapytał Caoudal i zniecierpliwiony jego osłupiałą miną, dodał: — Safo... Fanny Legrand... Yille d’Avray...
— O, zerwałem z nią oddawna.
Co go skłoniło do tego kłamstwa? — Pewien wstyd, upokorzenie, że kochankę jego nazwano Safoną; odraza do mówienia o niej z innymi mężczyznami, może też i chęć dowiedzenia się o niej rzeczy, którychby mu nie powiedziano w innym razie.
— Safo!... Alboż ona jeszcze istnieje?... — zapytał Dóchelette z roztargnieniem, upojony radością, że znów widzi wschody Magdaleny, targ na kwiaty i długi pas bulwarów pomiędzy dwoma rzędami bukietów zielonych.
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/060
Ta strona została skorygowana.