Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/061

Ta strona została skorygowana.

— Nie pamiętasz jej a siebie, przeszłego roku? wspaniale wyglądała w tunice wieśniaczki egipskiej... A owego jesiennego poranku, kiedym ją zastał u Langlois na śniadaniu, z tym oto ładnym chłopcem, byłbyś ją wziął za dwutygodniową mężatkę.
— Ileż ma lat?... Tak dawno już znana...
Caoudal podniósł głowę do góry, żeby rachować. „Ile ma lat?... ile ma lat? Zaczekajże... Miała ich siedemnaście roku 1853, kiedy pozowała do mego posągu... Teraz mamy rok 1873... a zatem... policzcie...“
Nagle zabłysły mu oczy.
— Ach, gdybyście ją byli widzieli dwadzieścia lat temu... wysmukła... delikatna... usta w łuk wygięte... czoło, jak sklepienie... ramiona i popiersie nieco chude jeszcze, ale to przystawało dobrze do ciemnej cery Safony... A jaka z niej była kobieta... kochanka!... Co to za ciało było rozkoszne... co się wydobywało z tego krzemienia, z tego instrumentu, w którym nie brakowało ani jednego dźwięku... Była to cała lira!... jak mówił La Gournerie.
Jan, bardzo blady, zapytał: „Czy i on był jej kochankiem?“