duchowego, subtelnego, niepokalanego, jak roślina z Jungfrau, zwana jelenim rogiem.
O, ułomności serca ludzkiego! Jan zatrzymywał się właśnie nad temi ustępami, nad temi plamami, kalającemi kartki, nie domyślając się, że za każdym razem nerwowe drgania wstrząsają jego twarzą. Miał nawet odwagę drwić z przypisku, co nastąpił po świetnym opisie zabawy w Aïssaouas: „odczytałem mój list... trzeba przyznać, że się w nim znajdują niezłe rzeczy. Odłóż go na bok, może mi się przydać...“
— Oto jegomość, który nic nie marnował! — rzekł, przechodząc do innego listu, tejże samej ręki, w którym La Gournerie, lodowatym tonem jakiegoś „homme d’affaires“, żądał zbioru pieśni arabskich i pantofli ze słomki ryżowej. Była to likwidacya ich miłości. O! on umiał odjechać, on był silny!...
Jan bez przerwy osuszał dalej to bagno, którego wyziewy były gorące i niezdrowe. Gdy noc zapadła, postawił świecę na stole i przebiegał bileciki bardzo krótkie, kreślone nieczytelnie, jakby rylcem, zbyt grubemi palcami, które niekiedy pod wrażeniem niepohamowanej żądzy lub gniewu, dziurawiły i darły papier. Początki
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/079
Ta strona została skorygowana.