Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Jan zagłębił się w korespondencyi romansopisarza. Był to cały zbiór, rozdzierający serce, datowany ze stacyj zimowych, z wód, gdzie wysłany dla zdrowia, rozpaczał nad swym lichym stanem fizycznym i moralnym, suszył sobie głowę, żeby w niej znaleźć choćby jedną myśl, zdala od Paryża i do prośby o lekarstwo lub recepty, do zwierzeń z kłopotów pieniężnych albo literackich, do żądania przesyłki korekt lub też odnowionych biletów, zawsze dołączał tenże sam krzyk żądzy i ubóstwienia pięknego ciała Safony, którego mu lekarze wzbraniali.
Jan pomrukiwał, wściekły i naiwny: „Ale co im wszystkim było, że tak za tobą szaleli?“
Dla niego miały znaczenie owe listy smutne, dlatego iż cechowały rozstrój jednej z tych świetnych egzystencyj, co w młodzieńcach zazdrość budzą a romansowe kobiety podniecają do marzeń... Tak, co było im wszystkim? Jakie na nich rzucała czary?
Cierpiał tak srodze, jak człowiek, który, będąc skrępowany, musiałby patrzeć na zniewalanie ukochanej przezeń kobiety. Nie mógł się jednak na to zdobyć, aby odrazu zamknąwszy oczy, wypróżnić do dna szkatułkę.