Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/090

Ta strona została skorygowana.

Gdy jednak zażyłość doszła do wzajemnych zaprosin, zaczęły go dręczyć skrupuły, że ci ludzie muszą ich uważać za małżeństwo... ponieważ więc sumienie mu nie pozwalało kłamać, zalecił Fanny, aby dla uniknienia nieporozumień, objaśniła sąsiadkę. Roześmiała się serdecznie... Biedne dziecko!... Ktoby to, prócz ciebie, zdobył się na taką naiwność... „Ależ ani chwili nie brali nas za małżeństwo... i nic sobie z tego nie robią!... Gdybyś wiedział, zkąd on wziął swą żonę... To wszystko, czego ja się dopuszczałam, było świętoszkostwem w porównaniu! Dla tego tylko ożenił się, żeby ją mieć wyłącznie dla siebie i jak widzisz, przeszłość bynajmniej mu nie zawadza...“
Nie mógł wyjść z zadziwienia. Ta stateczna kobiecina, ta mateczka z jasnem okiem i dziecięcym uśmiechem na rozlanej twarzy, z mową śpiewającą i pełną prowincyonalizmów, ona, dla której romanse nie są nigdy dosyć sentymentalne a słowa dosyć delikatne... i on człowiek tak spokojny, bezpieczny w dobrobycie swej miłości! Przyglądał mu się, gdy szedł ulicą, z fajką w ustach, w jakiś rozkoszny sposób oddychając niekiedy, i to obok niego, co cią-