Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/107

Ta strona została przepisana.

dowana, jak powiada ten głupiec, ta Diwonna jego nie czuła żądzy przy takim ładnym blondynie z panieńską cerą, jakim ty jesteś. Widzisz... czy to nad brzegiem Rodanu, czy gdziekolwiek indziej, my wszędzie jesteśmy te same...
Mówiła to z przekonania, sądząc, że wszystkie kobiety ulegają każdej zachciance i że je żądza odrazu pokonywa. On się bronił, ale był zmieszany; roztrząsał swe wspomnienia, badał siebie, czy dotknięcie najniewinniejszej pieszczoty mogło go ostrzedz o jakiemkolwiek niebezpieczeństwie — i chociaż nic nie znalazł, niewinność przywiązania jego była zamąconą, czysta kamea zadraśnięta paznokciem.
— Patrz!... widzisz!... to czepek z twoich stron.
Na pięknych włosach, splecionych w dwa długie warkocze, upięła białą chusteczkę, dosyć dobrze naśladując katalankę, czepeczek dziewcząt z Châteauneuf i wyprostowana w mlecznych fałdach swych batystów nocnych, z okiem pałającem zapytała:
— Czym ja podobna do Diwonny?
O! nie, wcale; do siebie tylko była podobną w tym czepeczku, przypominającym tamten św.