Nie tak się to odbyło, jak marzył Cezary, który chciał przyjechać do Saint Cloud wspaniałą karetą, pełną szampana. Swoją drogą było im bardzo przyjemnie jeść na tarasie restauracyjnym, w cieniu akacyj, poprzez które dochodziły ich dźwięki dziennej próby z sąsiedniego Café-concert. Cezary, bardzo gadatliwy, pełen galanteryi, robił co mógł, żeby olśnić paryżankę. Żartował sobie z garsonów, przywołał kucharza, żeby mu powinszować jakiegoś sosu a Fanny wybuchała głupim, nienaturalnym i banalnym śmiechem, który przypominał gabinery oddzielne i sprawiał Janowi przykrość, niemniej jak spoufalenie się z sobą stryja i synowicy, w jego obecności.
Możnaby mniemać, że się przyjaźnią od dwudziestu lat. „Próżniak“, który się stał sentymentalnym po winach podanych z wetami, mówił o Castelet, o Diwonnie i o swym Janku także. Rad był, że wie, iż jest w stosunku z nią, kobietą dorzeczną, która mu nie pozwoli dopuszczać się szaleństw. Dawał jej rady tyczące nieco podejrzliwego usposobienia młodzieńca i sposobu ujarzmienia go — jakby młodej mężatce, klepiąc ją po rękach, z okiem przygasłem i wilgotnem.
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/109
Ta strona została przepisana.