Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/112

Ta strona została przepisana.

łudniowiec, oskarżał się dręczony wyrzutami sumienia, spowiadał się z całego życia. Był on hańbą i nieszczęściem dla swej rodziny; takich ludzi krewni mieliby prawo zabijać, jak wilków. Gdyby nie szlachetność brata, gdzieby się znajdował? — W więzieniu, wraz ze złodziejami i fałszerzami. „Stryju, stryju“! — powtarzał biedny Gaussin, usiłując go powstrzymać.
Ale on, z umysłu ślepy i głuchy rozkoszował się publicznem wyznaniem swej zbrodni i opowiadał ją w najdrobniejszych szczegółach; Fanny zaś przyglądała mu się z litością, ale i z podziwem. Ten przynajmniej namiętny, ognisty taki, jakich ona lubi! Wzruszona aż do głębi serca, dobra ta dziewczyna zastanawiała się, jakby mu dopomódz. Co tu robić? Od roku nie widuje nikogo, Jan nie ma żadnych stosunków... Nagle, przypomniał jej się Déchelette!... Musi być w Paryżu obecnie a taki dobry z niego chłopak!
— Ależ ja go prawie nie znam — rzekł Jan.
— Ja pójdę.
— Jakto! chcesz pójść?...
— Dlaczegóżby nie?