Spojrzenia ich skrzyżowały się i zrozumiały nawzajem, Déchelette był także jej kochankiem, kochankiem przez jedną noc, którego zaledwie sobie przypominała. Ale Jan nie zapomniał ani jednego. Wszyscy uszeregowani byli w jego głowie, jak święci w kalendarzu.
— Jeśli cię to drażni... — odezwała się z pewnem zakłopotaniem. Gdy Cezary, który przez czas tej krótkiej narady, przestał krzyczeć i okropnie zaniepokojony, zwrócił ku nim tak błagalny i rozpaczliwy wzrok, Jan zrezygnował się i przecedził przez zęby zezwolenie...
Jakże długą wydawała im się ta godzina, gdy szarpani myślami, których przed sobą nie wyznawali, oparci o balkon, oczekiwali na tę kobietę.
— Musi być bardzo daleko do tego Décbelette’a...
— Ależ nie, ulica de Rome... o dwa kroki — odpowiadał Jan, wściekając się, gdyż i jemu także się zdawało, że Fanny bardzo długo nie wraca. Próbował się uspokoić inżyniera miłosną dewizą „bez jutra“ i wzgardliwem jego powiedzeniem o Safonie, że to kokotka starej daty. Ale dama kochanka cierpiała na tem, wolałby Prawie, żeby Fanny wydała się Décheletteowi
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/113
Ta strona została przepisana.