Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/114

Ta strona została przepisana.

piękną jeszcze i powabną. Ach, ten stary waryat, Cezary, potrzebnie też odnowił wszystkie jego rany!
Nakoniec ujrzeli płaszczyk Fanny, skręcającej z po za rogu na ulicę. Powracała promieniejąca: „Skończona rzecz... mara pieniądze“.
Gdy rozłożyła ośm tysięcy franków na stole, stryj płakał z radości; chciał zaraz napisać kwit Déchelette’owi, oznaczyć procenty i czas wypłaty.
— To niepotrzebne, stryju... Nie wymówiłam twego nazwiska... Mnie pożyczono te pieniądze i mnie będziesz je dłużny, tak długo, jak ci się spodoba.
— Takie przysługi, moje dziecko, odpłacają się przyjaźnią trwającą do grobu... — odrzekł Cezary, przejęty wdzięcznością. Na dworcu, gdzie Gaussin odprowadził go, żeby mieć pewność, że odjedzie tym razem, powtarzał ze łzami: — Co za kobieta, co za skarb... warta, żebyś ją uszczęśliwił!...
Jan bardzo był nierad z tej przygody i czuł, że łańcuch i tak już ciężki, nituje się coraz bardziej i łączy z sobą dwie rzeczy, które przez wrodzoną delikatność zawsze rozdzielał i od-