Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/122

Ta strona została przepisana.

prowadzone przez ludzi, pracujących u twego stryja, na kępie. Znaleźli je na stosie wici, blade z zimna i z głodu, po tej nocy spędzonej pod gołem niebem, na środku Rodanu. Oto co nam opowiedziały w prostocie ducha swego: oddawna prześladowała je myśl, by jak patronki ich, Marta i Marya, których historyę czytały, puścić się czółnem bez żagli, bez wioseł i bez żadnych zapasów i głosić ewangelię na pierwszem wybrzeżu, gdzie je wiatr, to tchnienie boże, poniesie. W niedzielę zatem, po mszy, odwiązawszy czółno w miejscu, gdzie się odbywa połów ryb, uklękły w niem, jak owe święte niewiasty i uniesione pędem wody, zwolna płynąc, dostały się pomiędzy trzciny w Piboulette, mimo wysokiego stanu wody w tej porze i silnych wichrów, tak zwanych u nas „révouluns...“ Tak... Bóg czuwał nad niemi i On je nam oddał, takie ładne... pogniotły sobie tylko fartuszki niedzielne i zniszczyły złocenie u książeczek do nabożeństwa. Zamiast je zgromić, na co nikt się nie zdobył, ściskaliśmy je i całowali; z przestrachu wszyscy jesteśmy chorzy.
„Najgorsze skutki wywarło to na twojej matce, która zanim jej opowiedzieliśmy, co się stało, czuła, jak powiada, że śmierć przeszła