Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/126

Ta strona została przepisana.

do domu, przewidując okropną scenę, przygotowany na wszystko, nawet na zerwanie. Ale Fanny przywitała go tak słodko, z tak zapuchniętemi oczyma i twarzą, jakby od łez zmiękłą, że trudno mu było zdobyć się na akt woli.
— Jadę dziś wieczór — rzekł przezwyciężając się.
— Dobrze robisz, mój miły... Pojedź zobaczyć matkę a przedewszystkiem... — dodała, zbliżając się z pieszczotliwą miną — zapomnij, żem była tak zła, ja cię zanadto kocham, dla tego dopuszczam się szaleństwa.
Do końca dnia, pakując jego rzeczy, z zalotną troskliwością, słodka jak w pierwszych czasach, okazywała skruchę, może w nadziei, że go przytrzyma. Jednakże ani razu nie powiedziała: „zostań...“ i gdy w ostatniej chwili, straciwszy już nadzieję, wobec ostatecznych przygotowań, tuliła się i przyciskała do kochanka, chcąc, żeby nawskróś przesiąkł nią na cały czas podróży i nieobecności, żegnając go pocałunkiem, szepnęła tylko: „powiedz, Janie, nie masz do mnie żalu?...“
Z jakiemżu upojeniem obudził się rano w swoim pokoiku z dziecięcych lat, z sercem rozgrza-