Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/141

Ta strona została przepisana.

wały. On był tam, w swoim i jej pokoju, naprzeciw dworca o dachach szarych, oddany szałowi pieszczot i tym gwałtownym żądzom, co łącząc ich z sobą, przyprawiały o takie kurcze, jak kiedy się tonie. Nagle, słychać na ścieżce kroki, śmiech wesoły i okrzyk: „on jest tutaj!“ Siostrzyczki jego zjawiają się z obnażonemi łóżkami, brodząc pośród lawendy, pod wodzą starego psa, który, dumny z tego, że znalazł Pana, zwycięzko kręci ogonem. Ale Jan odpycha go nogą i odrzuca nieśmiało prośby bliźniaczek, by grał z niemi w ciuciubabkę, albo się gonił. Jednakże kochał te dziewczątka, które przepadały za swym dorosłym bratem, co zawsze jest tak daleko! Od chwili przyjazdu, zdziecinniał dla nich i bawił go kontrast w tych ładnych istotkach, urodzonych jednocześnie a tak niepodobnych do siebie. Jedna z nich była wysmukła, brunetka, z kędzierzawą główką, mistyczka, z zaciętą przytem wolą. Jej to był pomysł, popłynąć czółnem. Rozegzaltowana naukami proboszcza Mallassagne, ta mała Marya egipcyanka, pociągnęła z sobą jasnowłosą Martę, mięką nieco, łagodną, przypominającą matkę i brata.