Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Każdy musi pracować, żeby żyć — rzekła.
— Nie tego rodzaju kobiety — odparł Cezary.
— Więc to jakieś ladaco, z którem Jan żył... a tyś tam bywał.
— Przysięgam ci, Diwonno, że odkąd go zna, niema skromniejszej i uczciwszej kobiety... Miłość ją zrehabilitowała.
Zadużo było tych słów; Diwonna nic nie rozumiała. Dla niej, ta dama należała do klasy wyrzutków społeczeństwa, do „złych kobiet“, według jej nazwy. Oburzała ją myśl, że Jan padł ofiarą podobnej istoty. „Gdyby się konsul domyślił“...
Cezary starał się ją uspokoić, wszystkiemi zmarszczkami swej poczciwej, trochę komicznej twarzy. Upewniał, że chłopiec, w tym wieku, nie może się obejść bez kobiety. „Niechże się ożeni...“ odrzekła, z czarującą wiarą w skuteczność tego środka.
— Nie będą już z sobą mieszkać, zawsze to wygrana...
— Słuchaj, Cezary — przemówiła Diwonna z powagą — Znasz tutejsze przysłowie: „Nieszczęście trwa dłużej, aniżeli ten, co je sprowadził...“ Jeśli tak jest, jak powiadasz... jeśli