Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Jan wydobył tę kobietę z błota, to się mógł bardzo skalać przy tem smutnem zatrudnieniu. Może ją uczynił lepszą i uczciwszą, ale kto wie, czy zło, co w niej tkwiło, nie zepsuło naszego dziecka do głębi serca.
Wracali ku tarasowi. Noc była spokojna i jasna, nad tą doliną pogrążoną w ciszy, nic tam nie żyło, prócz rozlanego blasku księżyca, prócz rzeki, co się kołysała i połyskujących srebrem stawów. Oddychało się spokojem, oderwaniem od wszystkiego, wielkim wypoczynkie snu bez widziadeł.
Nagle, pociąg w pełnym biegu wydał, nad Rodanem, głuchy świst pary.
— Ach, ten Paryż — odezwała się Diwonna, grożąc pięścią wrogowi, którego przeklina prowincya. — Ten Paryż!... co my mu dajemy a co on nam zwraca!