Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/150

Ta strona została przepisana.
VII.

Dnia tego było mglisto, zimno i ciemno o czwartej godzinie, nawet w tej szerokiej alei Champs-Elysées, gdzie się toczyły powozy szybko i cicho, jak po wacie. Jan z trudnością mógł przeczytać, w głębi ogródka, za otwartą kratą, złocony i bardzo duży napis nad antresolą domu, mającego pozór wykwintnej i spokojnej siedziby wiejskiej: „Mieszkania umeblowane, pensyonat dla rodzin“. Kareta czekała przy chodniku.
Otworzywszy drzwi do kancelaryi, natychmiast ujrzał Jan tę, której szukał, przy oknie przeglądającą rachunki, naprzeciw drugiej kobiety, wytwornej, wspaniałej, z chusteczką i woreczkiem w ręku.
— Czego pan sobie życzy? — Fanny poznała go, podniosła się żywo i przechodząc koło owej damy, szepnęła: „To mój mały...“ Tamta o-