syć długiego i obfitego, zawiadowczyni miała bowiem prawo do dwóch tylko dań i rosołu. „Jakaż to sknera z tej Rosario!... Ale mniejsza o to... wolę tu jeść; nie mam potrzeby mówić i odczytuję twoje listy, które mi dotrzymują towarzystwa“.
Przerwała sobie mowę, żeby sięgnąć po obrus i serwety; co chwila, żądano czegoś od niej, to rozkaz jakiś musiała wydać, to szafę otworzyć to komuś usłużyć; Jan zmiarkował, że jej przeszkadzać będzie, pozostając dłużej; przytem, podano jej obiad a ta biedna wazka na jedną osobę, dymiąca na stoliku, budziła w nich obojgu jedną smutną myśl o dawnej samotności we dwójkę.
— Do widzenia w niedzielę... w niedzielę... — szeptała Fanny przy pożegnaniu. Nie mogąc go uściskać z powodu służby i pensyonarzy, schodzących z piętr, wzięła jego rękę i długo tuliła do serca, żeby je przeniknąć tą pieszczotą.
Cały wieczór całą noc, myślał o Fanny, bolejąc nad jej upakarzającem służalstwem, względem tej hultajki i jej dużej jaszczurki; holender także go korcił; do niedzieli zatem był na wpół żywy. W rzeczywistości, to poło-
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/157
Ta strona została przepisana.