ną, ale teraz waryuje więcej niż kiedykolwiek...
— Ay! vellaka... — mruknęła mama Pilar.
Angielka z głową klowna, z tym okropnym akcentem, któremu tak długo zawdzięczała powodzenie, wmieszała się do rozmowy:
— To bardzo dobrze, że kochasz, miłość, moja mała... miłość, jest to bardzo dobra rzecz... jak wiesz... aleś powinna kochać też i pieniądze... ja naprzykład gdybym była jeszcze bogatą, czy myślisz, że mój krupier powiedziałby, żem brzydka? — Wstrząsnęła się cała ze złości, pod wpływem której głos jej stał się ostrzejszym jeszcze. — Ach, jednakże to okropna rzecz!... Ja, co byłam słynną na świecie całym, powszechnie znaną, jak pomnik, jak bulwar... tak znaną, że gdy się powiedziało najlichszemu woźnicy: „do Wielkiej Cob!“ zaraz wiedział gdzie zawieźć... Ja, com miała książąt i królów u nóg swoich... ja co gdym splunęła, królowie mówili, że ładną mam ślinę!... teraz, żebym przez tego plugawego łotra wzgardzoną była i to z powodu brzydoty... a nie miałam nawet z czego mu zapłacić za jedną noc!...
Rozjątrzona tą myślą, że się mogła komuś brzydką wydać, gwałtownym ruchem odpięła suknię.
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/173
Ta strona została przepisana.