Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/177

Ta strona została przepisana.

kie mię napastowały... Ja cię zanadto kocham. roznmiesz, to staje na zawadzie jej szkaradnym nałogom, bo je ma wszystkie, najnikczemniejsze, najpotworniejsze. I dla tego, że już nie chce...“
Zamilkła, spostrzegłszy, że jest bardzo blady i usta mu drgają, jak owego wieczoru, kiedy szperał w śmietniku z jej listami.
— O, nie bój się niczego — rzekła — miłość twoja wyleczyła mię z tych wszystkich bezeceństw. Tak ona, jak jej kameleon cuchnący, wstręt we mnie oboje wzbudzają.
— Nie pozwolę, żebyś tam dłużej pozostawała! — zawołał kuchanek, szalejący od zazdrości niezdrowej — Zbyt plugawy jest chleb, na który tam pracujesz. Powrócisz do mnie, zawsze sobie damy jakoś radę.
Okrzyk ten był oddawna oczekiwany i upragniony; jednakże opierała się jeszcze; przedstawiając Janowi, że będzie bardzo trudno prowadzić gospodarstwo za trzysta franków, pobieranych z ministeryum; że może wypadnie rozstać się znowu... „a ja tyle wycierpiałam, opuszczając ten nasz dom!...“
Ławki stały szeregiem pod akacjami, wzdłuż drogi drutów telegraficznych, które obsiadły