Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/181

Ta strona została przepisana.

słonięty purpurą zachodzącego słońca i jak wołanie kukułek we wszystkich zakątkach lasu, krzyżowało się z trylami słowików, przesiadujących w bluszczach.
Ale gdy sobie już urządzili mieszkanko i skoro się Jan oswoił z wrażeniem otaczającego ich spokoju, zaczęła go znowu dręczyć płonna i podejrzliwa zazdrość.
Poróżnienie się Fanny z Rosą i opuszczenie przez nią hotelu, wywołało pomiędzy temi dwiema kobietami dwuznaczną, szkaradną utarczkę słowną, która wznowiła przypuszczenia i nurtujące go trwogi. Skoro spostrzegał odjeżdżając, niski ich domek z okrągłem okienkiem na dachu, byłby chciał przeniknąć okiem mury i myślał: „Kto wie?“ a myśl ta ścigała go nawet w biurze, przy papierach.
Wróciwszy do domu, żądał, by mu zdawała sprawę z całego dnia, z najdrobniejszych czynów, ze wszystkich zajęć, najczęściej błahych; niespodzianie pytał: „O czem myślisz... mów prędko“, lękając się ciągle, czy nie żałuje czego lub kogo z tej okropnej przeszłości; ona zaś spowiadała się za każdym razem z tąż samą niezachwianą szczerością.