Gdy się widywali tylko w niedzielę, spragnieni jedno drogiego, nie miał czasu na to moralne śledztwo, ubliżające i drobiazgowe; ale teraz, w tem ciągłem zbliżeniu, żyjąc pod jednym dachem, dręczyli się nawzajem nawet pieszczotą, uściskiem; miotał nimi gniew stłumiony, szarpało ich bolesne poczucie tego, co się powetować nie daje. On się wysiłał, żeby w tej kobiecie przesyconej miłością sprawić wstrząśnienie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała, ona zaś, gotowa była ponieść nawet męczeństwo, byleby mu dać rozkosz jakiej by już dziesięciu innych nie użyło, a czując, że to daremne życzenie, płakała z wściekłości bezsilnej.
Po niejakim czasie, stosunek ich stał się mniej naprężonym; może wskutek uspokojenia zmysłów w ciepłem otoczeniu przyrody, albo poprostu, dzięki sąsiedztwu z państwem Hettéma. Ale bo też ze wszystkich stadeł zamieszkałych na przedmieściach Paryża, żadne może tak nie korzystało ze swobody wiejskiej: chodzili oni w łachmanach, w kapeluszach z kory, pani bez gorsetu a pan bez tużurka; po obiedzie zanosili kaczkom okruchy i królikom obierzyny; prócz tego pełli, gracowali, flancowali, podlewali.
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/182
Ta strona została przepisana.