zbliżył do jego miseczki. Mówił tylko kilka wyrazów z dzikiego słownika węglarzy morwandzkich, którychby nikt nie rozumiał, gdyby nie państwo Hettéma, pochodzący z tychże samych stron. Jednakże, dzięki usilnym staraniom i łagodności, zdołano go ułaskawić trochę „un pso“ jak zwykł mówić.
Pozwolił, zamiast dawnych łachmanów włożył na siebie czystą i ciepłą odzież, na widok której, w pierwszych dniach, rzucał się wściekle, jak szakal, któregoby ktoś chciał przystroić w kołderkę charcika. Nauczył się jadać przy stole, używać widelca, łyżki, odpowiadać na zapytania, że się nazywa Józef, że w jego stronach: „i li dision Josaph“.
O udzielaniu mu choćby najmniejszych wiadomości elementarnych, nie można było jeszcze i myśleć. Młodziutki ten sylwan, wzrosły pośród lasu, w szałasie węglarzy, miał w swej tępej główce pełno szmerów i głosów przyrody; tak samo, jak płaz żyjący w muszli, słyszy tylko szum morza. W żaden sposób nie udawało mu się wtłoczyć w głowę coś innego, lub utrzymać go w domu, nawet w najprzykrzejszą pogodę. Podczas deszczu i śniegu, kiedy nagie drzewa sterczały pokryte soplami, on się wymy-
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/193
Ta strona została przepisana.