kał, biegł pomiędzy krzaki, szperał po norach, ze srogiem okrucieństwem łasicy i kiedy zniewolony głodem wracał nareszcie, to w obszarpanej kartce barchanowej i w kieszeni od majtek, po pas zabłoconych, zawsze miał jakie zwierzątko odrętwiałe, albo martwe i ptaka, kreta, mysz leśną a w braku tychże buraki i kartofle, wykopane w polu.
Nic nie mogło zwalczyć tych popędów do łowów i grabieży, obok chłopskiej manii chowania różnych drobiazgów świecących, jak: guziki miedziane, paciorki dżetowe, papier świecący z czekolady. Józio podnosił to, czemprędzej zaciskał rączkę i biegł do kryjówek, jak sroka złodziej. Cały ten łup przybierał dlań nieokreśloną i ogólną nazwę „towaru“ od gromadzenia którego, kosztem wszystkiego i wszystkich, nie zdołałyby go powstrzymać morały ani bicie.
Jedni tylko państwo Hettéma potrafili się od tego zabezpieczyć: na stoliku, około którego mały dzikus krążył, wabiony kompasami i ołówkami w różnych kolorach, rysownik miał zawsze pod ręką szpicrutę, jak na psa i trzaskał nią taż koło jego nóżek. Ale Fanny i Jan nie ociekaliby się do podobnej pogróżki, chociaż malec okazywał się względem nich nieufnym
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/194
Ta strona została przepisana.