— Chodźże prędzej... masz w koszyku homara! — wołał grubas; Fanny zaś dodała nerwowo:
— Czy ta mała Bouchereau zatrzymała cię na drodze?
Jan drgnął, usłyszawszy nazwisko Bouchereau, które przypomniało mu Castelet i łóżko chorej matki.
— Ależ tak — powiedział rysownik, odbierając mu z rąk zapasy. — Ta duża, co powoziła, jest synowicą doktora... córka brata jego, którą wziął do siebie. Mieszkają latem w Vélizy... Ładna jest.
— O! ładna... szczególniej mina zuchwała! — zawołała Fanny i krając chleb, śledziła kochanka, zaniepokojona jego roztargnionem spojrzeniem.
Pani Hettéma, z wielką powagą odpakowująca szynkę, bardzo przyganiała, żeby dziewczęta jeździły po lesie z taką swobodą. „Powiecie, że to rodzaj angielski i że ona jest wychowana w Londynie... ale swoją drogą, doprawdy, to nie jest właściwe...“
— Nie, ale bardzo wygodne dla awantur!
— O! Fanny...
— Przepraszam, zapomniałam się... szanowny Pan wierzy w niewiniątka...
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/205
Ta strona została przepisana.