Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Możebyśmy przystąpili do śniadania... — rzekł Hettéma, zaczynając się lękać. Ale Fanny musiała wypowiedzieć wszystko, co wie o dziewczętach z wybranego towarzystwa. Znała ona piękne historye... ładne rzeczy dzieją się w klasztorach i na pensyach. Panny wychodzą ztamtąd wyczerpane, zwiędłe, z odrazą do mężczyzn, niezdolne nawet dać życia dzieciom. „I wtenczas to je wam oddają, głupcy... Niewiniątko!... Jakżeby istniały niewiniątka!... jakżeby z towarzystwa czy nie z towarzystwa, wszystkie dziewczęta nie wiedziały, od urodzenia, co się święci... Dla mnie pierwszej, w dwunastym roku życia, nic już nie było obcem... dla ciebie także — nieprawda, Olimpio?
— Naturalnie... — rzekła pani Hettéma, wzruszając ramionami; ale niepokoił ją los śniadania, zwłaszcza też, że Jan z uniesieniem dowodził, iż panna pannie nie równa i że się znajdują jeszcze na łonie rodzin...
— O! tak, rodzina — odparła wzgardliwie metresa — jest się czem chwalić... a szczególniej twoją.
— Milcz... zakazuję ci...
— Mieszczuch!
— Hultajka!... Na szczęście, skończy się to... niedługo już będę zmuszony żyć z tobą...