jąc wstręt do pracowni, od czasu tej strasznej historyi.
— Cóż to takiego?
— Prawda, nie wiesz... Alicya umarła... Zabiła się... Zaczekaj tu na mnie, zobaczę tylko, czy nie nadeszły jakie listy.
Powrócił prawie natychmiast i rozrywając nerwowym palcem opaski dzienników, mówił głucho, jak lunatyk, nie patrząc na Gaussina, który szedł obok niego:
— Tak, zabiła się, wyskoczyła oknem, jak to zapowiadała owego wieczora, kiedyś był u mnie. Cóż chcesz?... ja nie wiedziałem, nie mogłem się domyśleć... W dniu, kiedy miałem wyjechać, powiedziała mi spokojnym tonem: „Weź mię z sobą, Déchelette... nie zostawiaj mnie samą...“ Ja nie śmiałem. Czy wyobrażasz mię sobie z kobietą, tam u tych kurdów... Pustynia, gorączki, nocy pod gołem niebem... Przy obiedzie, powtarzała znowu: „Nie będę ci na przeszkodzie, zobaczysz, jak będę potulna“. Widząc, że mi tem przykrość sprawia, przestała nalegać... Poszliśmy później do Varietés, gdzie wziąłem lożę... wszystko to było z góry umówione... Zdawała się zadowolniona, cały czas trzymając mię za rękę, szeptała: „Dobrze mi...“
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/222
Ta strona została przepisana.