Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Ale Jan, w głębi duszy, bardziej był zaniepokojony, strwożony, niż kiedykolwiek. Zapytywał siebie, dokąd go zaprowadzi słabość własna; zamyślał nawet, niekiedy, zrzec się konsulatu i objąć służbę biurową. Pozostałby w ten sposób w Paryżu i nie potrzebowałby naznaczać terminu swemu stosunkowi, ale z drugiej strony, zniweczyłby marzenie swych młodocianych lat, rodzinę pogrążyłby w rozpaczy i niechybnie poróżniłby się z ojcem, któryby mu nigdy nie wybaczył tego sprzeniewierzenia się, zwłaszcza dowiedziawszy się o przyczynach.
I dla kogo? Dla istoty podstarzałej, zwiędłej, której już nie kocha, o czem przekonał się wobec jej kochanków... Jakież czary przykuwają go zatem do tego życia we dwoje?
Gdy wsiadał do wagonu pewnego ranka, w ostatnich dniach października, oko młodej panienki wzniesione ku niemu, przypominało mu naraz, spotkanie w lesie, tę promienną postać kobiety-dziecka, której obraz ścigał go przez miesięcy kilka. Była w tejże samej sukni jasnej, którą słońce tak ładnie kropkowało pod gałęziami; ale teraz przykrywał ją płaszcz duży, podróżny; w wagonie zaś książki, niewielki woreczek, bukiet z trzcin i kwiatów ostat-