nich, wskazywały powrót do Paryża i koniec wilegiatury. Ona go także poznała, zdradzając to półuśmiechem drgającym w oczach, przejrzystych jak woda źródlana — i przez sekundę dwie te istoty zjednoczone były jedną myślą, nie wyrażoną słowami.
— Jak się ma pańska matka, panie d’Armandy? — zapytał niespodzianie stary Bouchereau, którego olśniony Jan nie dostrzegł w kącie, gdzie czytał zagłębiony, pochyliwszy twarz bladą.
Jan odpowiedział mu, bardzo ujęty dowodem pamięci o rodzinie jego i o nim; ale większego jeszcze doznał wzruszenia, gdy się panienka zapytała o bliźniaczki, które napisały do jej stryja miluchny liścik, dziękując za starania około ich matki. Ona je zna... napełniło go to radością — i ponieważ musiał być szczególnie wrażliwym tego ranka, zaraz potem zasmucił się, że powracali oni już do Paryża, gdyż Bouchereau rozpocząć miał swój półroczny kurs w Szkole medycznej. Nie będzie już miał sposobności ją widywać... Pola przemykające się koło okienek, przed chwilą tak uśmiechnięte, wydały ię posępne, jak w czasie zaćmienia słońca.
Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/231
Ta strona została przepisana.