Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/251

Ta strona została przepisana.

żało zdradzać przyczyny... Oj! tu kobiety... tak się zręcznie wzięła do rzeczy, że teraz p. Thiers prezyduje na kominka u ojca a biedną Safonę wystawiono na gryzący pył w „wietrznym“ pokoju, wraz ze staremi wilkami kuchennemi, pośród sprzętów, wyszłych z użycia. Uszkodzono ją nawet przenosząc: warkocz ma odtrącony i lira się chwieje. Widać, że uraza Diwonny nie przyniosła jej szczęścia.
Gdy przybyli na ulicę d’Assas, widok tej skromnej i roboczej dzielnicy artystów, tych pracowni o drzwiach numerowanych, co jak wozownie, otwierały się z dwóch stron długiego podwórza, w końcu którego wznosiły się liche budynki szkoły gminnej, brzmiącej nieustannie głośnem czytaniem, prezes powziął nowe wątpliwości co do talentu człowieka tak nędznie mieszkającego. Wszedłszy do Caoudala, odrazu jednak zmiarkował, czego się ma trzymać.
— Ani za sto tysięcy franków, ani nawet za milion!...“ — ryknął rzeźbiarz na pierwsze słowa Gaussina i podnosząc zwolna długą swą postać z sofy, na której leżał, pośród nieładu i zaniedbania pracowni, krzyczał: „Popiersie! Zapewne... ależ przyjrzyjcie się tam, tej miazdze z gi-