Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/260

Ta strona została przepisana.

więc coraz dalej, jak morderca obmyślający swój cios.
Już miał przemówić, kiedy mu przeszkodziło ukazanie się, na zakręcie drogi, leśniczego Hochecorae, z którym się już nieraz spotykali.
Biedak ten, w domku nad stawem, przeznaczonym mu od rządu, stracił jedno po drugiem, dwoje dzieci a potem i żonę — wszystkich za tęż samą, zgubną febrę. Zaraz po pierwszym wypadku śmierci, lekarz zawyrokował, że mieszkanie jego jest niezdrowe, za blizkie wody i jej wyziewów; ale pomimo zaświadczeń lekarskich i własnych jego przypisków, zostawiono go tam dwa lata, trzy lata, tak długo, dopóki mu nie umarli wszyscy, prócz jednej córeczki, z którą nareszcie zajął nową siedzibę, pod lasem...
Hochecorne, z tą twarzą upartego bretończyka, z okiem jasnem i odważnem, z czołem w tył cofniętem i ukrytem pod czapką mundurową, przedstawiał prawdziwy typ wierności i poczucia obowiązków posuniętego do ostatecznych granic. Miał on na jednem ramieniu przewieszony pas od fuzyi a na drugiem główkę uśpionego dziecka, które dźwigał.