Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/261

Ta strona została przepisana.

— Jakże ona się ma? — zapytała Fanny, uśmiechając się do tej czteroletniej, bladej i wątłej, wskutek febry dziewczynki, która się ocknęła, otwierając duże oczy z różową obwódką Leśniczy westchnął:
— Niedobrze... Napróżno biorę ją wszędzie z sobą... teraz znowu nic nie je, niema apetytu do niczego. Pewnie za późno dostała się do innego powietrza... choroba zapuściła już widać korzenie... Taka jest lekka — o, widzi pani, jak listek... Lada dzień pójdzie i ona za tamtemi... Boże miłosierny!
To: „Boże miłosierny!“ wyrzeczone po cichu, pod wąsem, był to jedyny jego bunt przeciw okrucieństwu biur i urzędników, zamiłowanych w szpargałach:
— Trzęsie się, może jej zimno.
— To febra, pani.
— Zaczekaj pan, rozgrzejemy ją. — Okręciła dzieweczkę swą mantylą przewieszoną na ręku. Owszem, owszem, pozwól pan... będzie miała z niej welon ślubny, później...
Ojciec uśmiechnął się boleśnie i poruszając rączyną usypiającej znów dzieweczki, co już i tak blada, w tych białych obłokach na nieboszczkę wyglądała, kazał jej dziękować „pa-