Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/297

Ta strona została przepisana.

— Lepiej, ale kaszle jeszcze... Nie pójdziesz go zobaczyć?
Mruknął kilka słów pod wąsem, udając, że czegoś szuka w pokoju: „Nie teraz, śpieszę się bardzo... rendez-vous w klubie na szóstą godzinę...“ Chodziło mu o to, żeby się z nią nie znaleźć sam na sam.
— A więc, bądź zdrów — rzekła kobieta, nagle uspokojona, z rysami przywróconemi do zwykłego stanu, zwartemi, jak woda czysta, którą kamień tylko co zamącił aż do głębin. Ukłoniwszy się, znikła.
— Wynośmy się...
I de Potter, wyzwolony, pociągnął Gaussina, który przyglądał się, jak schodzi przed nim, sztywny i wytworny, w swym długim, wązkim paltocie kroju angielskiego, ten człowiek co ulegając nieszczęsnej namiętności, tak był wzruszony, gdy niósł do wypchania kameleona swej metresy a z domu wychodzi, nie uścisnąwszy dziecka chorego.
Jakby w odpowiedzi na myśl przyjaciela, muzyk rzekł: „Wszystko to jest winą tych, co mię ożenili. Straszną przysługę oddali i mnie i tej biednej kobiecie... Co za szaleństwo, chcieć zrobić ze mnie małżonka i ojca!... Byłem ko-