Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/312

Ta strona została przepisana.

Zamyka się, je a siebie, nie schodząc nawet na table d’hóte; czyta, nie widząc liter, rzuca się na łóżku, rozrywając się w nieokreślonym stanie półsnu, „Rozbiciem się La Pérouse“, „Śmiercią kapitana Cooka“, co wiszą na ścianie, popstrzone przez muchy; godzinami stoi oparty o drewniany spruchniały balkon, z żółtą markizą, tak posztukowaną, jak żagiel statku, służącego do połowu.
Hotel jego, „l’Hôtel du Jeune Anacharsis,“ wybrany na traf, z Bottina, gdy się umawiał z Fanny, gdzie się spotkać mają, jest to stara oberża wcale nie zbytkowna, ani nawet bardzo schludna, lecz wychodzi na port, na morze; jest się w niej, jakby już w podróży. Pod oknami, papugi, kakatoesy, ptaki z wysp, mile i nieustannie świergocące, cała wystawa ptasznika, którego klatki, co się piętrzą jedna nad drugą, wchodzące słońce jakby w lesie dziewiczym, witają wrzawą tłumioną i przygłuszoną, w miarę jak na odgłos wielkiego dzwonu Notre-Dame-de-la-Garde, z brzaskiem dnia, zaczynały się roboty w porcie.
Była to mieszanina klątw we wszystkich językach, krzyków przewoźników, tragarzy, handlujących muszlami; wśród kucia młotem przy