Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/316

Ta strona została przepisana.

Ta myśl, że matki nie uściskał, skłoniła go do powrotu z pół drogi do Awinionu. Zostawiwszy Cezarego i powóz u podnóża wsi, drogą poprzeczną wszedł do Castelet przez ogród, jak złodziej. Noc była ciemna; plątał się w winnicy uschłej, w końcu nie mógł nawet pomiarkować gdzie jest, szukał domu wśród cieniów, obcy już u siebie. Białość murów tynkowanych, słabym swym blaskiem wskazała mu na reszcie kierunek, ale drzwi od ganku były zamknięte, wszystkie okna ciemne. Dzwonić, wołać? Nie śmiał, lękając się ojca. Dwa czy trzy razy obszedł mieszkanie dokoła, w nadziei, że znajdzie wejście przez jaką niedomkniętą okienicę, ale czujna latarka Diwonny przemknęła się wszędzie, jak każdego wieczoru; rzuciwszy zatem długie spojrzenie na pokój matki, pożegnawszy całem sercem dom dziecinnych lat swoich, który odepchnął go także, uciekł zrozpaczony, z nieodstępującym go już wyrzutem sumienia.
Zazwyczaj, gdy się kto wydala na długo, gdy się puszcza na niebezpieczne przygody morza i wichru, rodzice, przyjaciele przedłużają pożegnanie aż do ostatecznego odbicia od brzegu. Ostatni dzień przepędza się razem, zwiedza się