Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/317

Ta strona została przepisana.

okręt i kajutę odjeżdżającego, żeby gc łatwiej ścigać w drodze. Kilka razy dziennie Jan widzi koło hotelu takie odprowadzanie, czasami w licznej i głośnej gromadce, ale w szczególności rozrzewniało go rodzinne grono na niższem piętrze. Staruszek i staruszka, ludzie ze wsi, z pozoru dostatni, on w kurcie sukiennej, ona w żółtej sukni z „carabrésiny“; przybyli towarzyszyć swemu chłopcu i nie odstępują go aż do odpłynięcia okrętu. Widać ich w oknie, gdy w bezczynności oczekiwania, wszyscy troje, z majtkiem pośrodku, stoją przytuleni do siebie. Nie mówią nic, tylko się trzymają w uścisku.
Patrząc na nich, duma Jan o pięknym odjeździe, jakiby miał: ojciec, siostrzyczki i wsparta na nim mięką, drżącą rączką ta, której żywy umysł i duszę łaknącą przygód, tak pociągają maszty na pełnem morza... Daremne żale... Zbrodnia jest dokonana, przeznaczeniem jego pojechać i zapomnieć.
Jakże długie i okrutne wydają mu się godziny ostatniej nocy. Przewiacał się z boku na bok w tem łóżku hotelowem, śledził nadchodzący świt ca szybach, gdzie zwolna barwa czarna ustępowała szarej, potem białej zorzy, któ-