Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/318

Ta strona została przepisana.

latarnia morska kropkowała jeszcze iskierką czerwoną, co nikła wobec słońca wschodzącego.
Wtedy dopiero usnął lecz nagle rozbudził go snop promieni wdzierających się do pokoju, krzyki pomieszane z klatek ptasznika i niezliczone dzwony niedzieli marsylskiej, co się rozlegały po wybrzeżach rozszerzonych z powodu, że machiny stały bezczynne, ze sztandarami n masztów. Już godzina dziesiąta! A pociąg pospieszny z Paryża przychodzi o dwunastej; ubiera się, żeby wyjść na spotkanie swej metresy: zjedzą śniadanie wprost morza, potem z pakunkami udadzą się na pokład, o piątej zaś sygnał nastąpi.
Dzień cudny, niebo mocno błękitne, po którem mewy snują się, jak plamy białe, morze jeszcze ciemniejsze, metalowego błękitu, na którem wśród widnokręgu, żagle, dymy, wszystko jest widoczne, wszystko migoce i wszystko tańczy a jakby śpiew naturalny tych wybrzeży oblanych słońcem, co łączy w sobie przejrzystość atmosfery i wody, odzywają się arfy pod oknami hotelu, wygłaszając arye bosko-miękie, ale strasznie rozdrażniające nerwy. To więcej