Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem Tartarin nie wyjeżdżał wcale.

XI.
PANOWIE! ZADAWAJCIE RANY PCHNIĘCIAMI SZPADY, — TAK! PCHMIĘCIAMI SZPADY, ALE NIE KŁÓJCIE SZPILKAMI.

Czy Tartarin w istocie zamyślał wyjechać?
Jest to kwestja bardzo delikatna i historykowi Tartarina przyszłoby z trudnością odpowiedzieć na to pytanie.
Bądź co bądź, menażerja Mitaine’a opuściła Tarascon przed trzema miesiącami, a morderca lwów nie ruszał się wcale i nie puszczał się w drogę.
Ostatecznie być może, iż pełen czystości bohater, zaślepiony nowem złudzenieniem optycznem, w dobrej wierze wyobraził sobie, że już był w Algierze. Być może, iż opowiedziawszy tyle o swych przyszłych polowaniach, uwierzył, że one odbyły się już faktycznie i wierzył w to tak szczerze, jak ongi wierzył, iż wywieszał w Szangaju flagę konsulatu i morderczym ogniem zasypywał tatarów.
Niestety! Jeśli tym razem Tartarin z Tarasconu padł ofiarą optycznego złudzenia, to współobywatele jego złudzić się nie dali. Gdy po trzech miesiącach oczekiwania, przekonano się, że myśliwy nie spakował jeszcze ani jednego kufra, zaczęto szeptać po kątach.
Costecalde uśmiechając się rzekł:
— Będzie to tak samo, jak było z Szangajem!
I to zdanie rusznikarza, zaczęło kursować po mieście i robiło wielkie wrażenie, bo już nikt nie wierzył w Tartarina.
Naiwni, tchórze, ludzie tacy jak Bezuquet, którzyby nawet przed pchłą byli wstanie uciekać i nigdy nie mogliby pociągnąć za kurek nie mrużąc oczu, — ci szczególnie byli bezlitośni. W klubie, na przechadzce, zaczepiali Tartarina ze złośliwymi uśmiechami:
— Cóż? A więc kiedy pan wyjeżdża?
W sklepie Costecalda Tartarin przestał być wyrocznią. Myśliwi polujący na kaszkiety, stracili zaufanie do swego mistrza.
Zaczęły się złośliwe dowcipy. Prezydent Ladevéze, który