Tartarin nosił dużą brodę, ale miał zarost tak obfity, że musiał go podgalać z boku.
Nagle okno rozwarło się gwałtownie, a w niem pojawił się Tartarin w koszuli, z obwiązaną fularem głową, namydlony, wymachując brzytwą i pendzlem i krzycząc straszliwie:
— Panowie! Zadawajcie rany pchnięciami szpady! — Tak Pchnięciami szpady ale nie kłójcie szpilkami!
Piękne słowa, godne uwiecznienia w dziejach, ale niestety zwrócone do małych obdartusów zupełnie nie obznajomionych z kunsztem władania szpadą.
Wszyscy odstąpili Tartanina, tylko armja stała wytrwale po jego stronie.
Waleczny major Bravida, emerytowany komendant magazynu mundurów zawsze okazywał Tartarinowi jednaki szacunek i uparcie powtarzał jedno i to samo:
— To tęgi chłop!
A to przekonanie conajmniej równoważyło odmnienne a ujemne przekonanie aptekarza Bézuquet i co najmniej tyleż było warte. Waleczny major nigdy nie zrobił najmniejszej aluzji o wyjeździe do Afryki, gdy jednak hałas ogólny stał się zbyt głośny, major zdecydował się pomówić w tej sprawie z Tartarinem.
Pewnego wieczora nieszczęsny Tartarin samotnie siedział w swym gabinecie i rozmyślał o smutnych rzeczach. Nagle wszedł do pokoju waleczny major, ubrany w czarne rękawiczki, w surducie zapiętym aż po szyję.
Waleczny oficer przemówił z powagą:
— Tartarinie, należy jechać!
I wyprostowany stał we drzwiach, sztywny i wielki jak obowiązek.
Tartarin z Tarasconu powstał bardzo blady, wzruszonem okiem